Kogo kocham, kogo lubię
Mamy wspólne dzieło Marty Mizuro i Roberta Ostaszewskiego, krytyków literackich, którym tajniki powieści kryminalnych nie są obce. Nic zatem dziwnego, że Mizuro z rozbrajającą szczerością wyznała: od początku wiedziałam, kto zabił, a Ostaszewski puścił do czytelnika oko z kart powieści jako Robert Ostaszewski - funkcjonariusz obyczajówki. A wszystko to zostało oryginalnie podlane lokalnym, smakowitym krakowskim sosem. Byli już w powieściach kryminalnych policjanci różni. Jednak taki okaz trafia się po raz pierwszy. Nadkomisarz Jan Gajewski - mistrz kuchni i dobrego smaku - bacznie śledzi nowinki ze świata mody, co oczywiście nie znaczy, że stać go na zmyślne cudeńka haute couture. Dwumetrowy, dobrze zbudowany, potulnie znosi zarządzenia swej filigranowej żony i coraz mniej panuje nad swoimi pociechami. Przede wszystkim jednak jest świetnym gliną, któremu przyszło - ach, za jakie grzechy - pracować w zespole z rozśpiewanym i niestroniącym od alkoholu podkomisarzem Sroką oraz przystojną Beatką... I jakby tego było mało, ktoś zabija samotnego informatyka, wredną polonistkę dusi jej warkoczem i śmiertelnie poi drobnego pijaczka. Przy każdej z ofiar zabójca zostawia nietypową wizytówkę: pachnącą chusteczkę ze starannie wyhaftowanym napisem. Kto jeszcze zginie w Krakowie? Wiele wskazuje, że to wcale nie koniec... Kogo kocham, kogo lubię to kryminał językowo soczysty, zaludniony nietuzinkowymi postaciami, przesycony wszelkimi odmianami komizmu, a co bardziej dociekliwego czytelnika prowokujący intertekstualnymi tropami.